Te, które czytają mojego bloga od dłuższego czasu wiedzą, że prowadzę BuJo. Nie jest mi to niezbędne do życia, ale pomaga w organizacji, odciąża pamięć od codziennych drobiazgów a przede wszystkim jest dla mnie relaksem i odprężeniem! Bardzo motywujące jest dla mnie odhaczanie zaplanowanych czynności. Zwykle zapisuję tylko to co najważniejsze, dlatego przeważnie zadania w moim BuJo mają status wykonane lub ewentualnie przełożone (np. gdy ktoś odwoła spotkanie z dziś na za tydzień).
Nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje, ale zeszły tydzień był pod tym względem najgorszy odkąd tylko prowadzę zapiski. Dwa dni mają 100% niewykonanych zadań!
Brak mi mobilizacji i siły. Jestem tak padnięta wieczorami, marzę tylko o położeniu sie do łóżka. Mam ten tydzień strasznie zawalony. Poza pracą wieczorami wywiadówka, zakupy, przegląd auta, drzwi otwarte, urodziny teścia... masakra... ani chwili na odpoczynek. Od 5.30 rano do 22.00 mam dni zaplanowane szczelnie.
Ale wezmę się za siebie! Następny tydzień jest już nie tak bardzo przepełniony, ale mimo to dla mnie bardzo ważny. Mam całotygodniowe szkolenie z tematu, którym już od dłuższego czasu się zajmuję, ale nie mam podstaw wiedzy. Nigdy nie miałam w tym zakresie profesjonalnego treningu, a teraz nadarzyła się okazja, żeby zdobyć certyfikat. To inwestycja w przyszłość, bo takie cfertyfikaty są standardem uznawanym na całym świecie.
Jestem w tym wszystkim bardzo samotna. Robię dobrą minę do złej gry, zaciskam zęby i brnę dalej przez codzienność. Otoczona ludźmi i wśród tych ludzi sama. Czasem mam wrażenie, że wszyscy są przeciw mnie, ale to nie prawda. Wszyscy są dla siebie samych i tak długo jak sobie wystarczamy jest dobrze, lecz jeśli potrzebujemy czasem kogoś bliskiego orientujemy się nagle, że nikogo przy nas nie ma dla nas...
Moja subiektywna ocena sytuacji jest niestety taka, że ja jestem dla innych, lecz nikt nie jest dla mnie. Najlepiej byłoby niczego nie oczekiwać, a jednak jakaś nadzieja się tli, że zostaniemy zauważeni, nasze emocje, rozterki, że kogoś to obejdzie... i tak mija dzień za dniem. I nic się nie zmienia. Tak mi przykro.
Chcę zasnąć. Biorę tabletkę nasenną. Sztuczne ukojenie, fałszywy spokój. Pozwala dotrwać do ranka gdy znowu zacznie się gonitwa za czymś co podobno konieczne, nieuniknione.
A gdyby mnie w tym ich idealnym świecie zabrakło? Nie na dzień czy dwa, lecz już Na zawsze. Kto wróciłby do tych telefonów w złości rzuconych słuchawek? Pewnie wszyscy byliby zrozpaczeni. Będzie nam jej brakowało. No pewnje że będzie. Kto teraz upierze, ugotuje, posprząta? Kto ogarnie rodzinny kalendarz, daty wizyt u lekarzy, rachunki, mycie kibla i szorowanie wanny. Kto umyje okna na wiosnę... nikt. Co się stanie z dziećmi? Kto się nimi zaopiekuje? Kto pierwszy zorientuje się, że bez niej nic nie będzie już takie proste. Bez rady, prztulenia się, bez porządku w domu i zawsze pachnących ubrań w szafie, bez ciepłego posiłku gdy wraca się ze szkoły czy z pracy... dlaczego teraz nie mogą tego dostrzec? Dlaczego musi być już za późno by otworzyć w końcu oczy???
Znikam, już mnie nie ma...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz