środa, 27 lutego 2019

60. W gruncie rzeczy jesteśmy sami...


Te, które czytają mojego bloga od dłuższego czasu wiedzą, że prowadzę BuJo. Nie jest mi to niezbędne do życia, ale pomaga w organizacji, odciąża pamięć od codziennych drobiazgów a przede wszystkim jest dla mnie relaksem i odprężeniem! Bardzo motywujące jest dla mnie odhaczanie zaplanowanych czynności. Zwykle zapisuję tylko to co najważniejsze, dlatego przeważnie zadania w moim BuJo mają status wykonane lub ewentualnie przełożone (np. gdy ktoś odwoła spotkanie z dziś na za tydzień). 

Nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje, ale zeszły tydzień był pod tym względem najgorszy odkąd tylko prowadzę zapiski. Dwa dni mają 100% niewykonanych zadań!
 
Brak mi mobilizacji i siły. Jestem tak padnięta wieczorami, marzę tylko o położeniu sie do łóżka. Mam ten tydzień strasznie zawalony. Poza pracą wieczorami wywiadówka, zakupy, przegląd auta, drzwi otwarte, urodziny teścia... masakra... ani chwili na odpoczynek. Od 5.30 rano do 22.00 mam dni zaplanowane szczelnie.

Ale wezmę się za siebie! Następny tydzień jest już nie tak bardzo przepełniony, ale mimo to dla mnie bardzo ważny. Mam całotygodniowe szkolenie z tematu, którym już od dłuższego czasu się zajmuję, ale nie mam podstaw wiedzy. Nigdy nie miałam w tym zakresie profesjonalnego treningu, a teraz nadarzyła się okazja, żeby zdobyć certyfikat. To inwestycja w przyszłość, bo takie cfertyfikaty są standardem uznawanym na całym świecie.

Jestem w tym wszystkim bardzo samotna. Robię dobrą minę do złej gry, zaciskam zęby i brnę dalej przez codzienność. Otoczona ludźmi i wśród tych ludzi sama. Czasem mam wrażenie, że wszyscy są przeciw mnie, ale to nie prawda. Wszyscy są dla siebie samych i tak długo jak sobie wystarczamy jest dobrze, lecz jeśli potrzebujemy czasem kogoś bliskiego orientujemy się nagle, że nikogo przy nas nie ma dla nas...

Moja subiektywna ocena sytuacji jest niestety taka, że ja jestem dla innych, lecz nikt nie jest dla mnie. Najlepiej byłoby niczego nie oczekiwać, a jednak jakaś nadzieja się tli, że zostaniemy zauważeni, nasze emocje, rozterki, że kogoś to obejdzie... i tak mija dzień za dniem. I nic się nie zmienia. Tak mi przykro.

Chcę zasnąć. Biorę tabletkę nasenną. Sztuczne ukojenie, fałszywy spokój. Pozwala dotrwać do ranka gdy znowu zacznie się gonitwa za czymś co podobno konieczne, nieuniknione.

A gdyby mnie w tym ich idealnym świecie zabrakło? Nie na dzień czy dwa, lecz już Na zawsze. Kto wróciłby do tych telefonów w złości rzuconych słuchawek? Pewnie wszyscy byliby zrozpaczeni. Będzie nam jej brakowało. No pewnje że będzie. Kto teraz upierze, ugotuje, posprząta? Kto ogarnie rodzinny kalendarz, daty wizyt u lekarzy, rachunki, mycie kibla i szorowanie wanny. Kto umyje okna na wiosnę... nikt. Co się stanie z dziećmi? Kto się nimi zaopiekuje? Kto pierwszy zorientuje się, że bez niej nic nie będzie już takie proste. Bez rady, prztulenia się, bez porządku w domu i zawsze pachnących ubrań w szafie, bez ciepłego posiłku gdy wraca się ze szkoły czy z pracy... dlaczego teraz nie mogą tego dostrzec? Dlaczego musi być już za późno by otworzyć w końcu oczy???

Znikam, już mnie nie ma...


środa, 20 lutego 2019

59. Świnia zawsze pozostanie świnią


Witajcie Motyle. 

Długo mnie nie było. Prawie dwa tygodnie. W tym czasie zaliczyłam dwa napady, dwa ataki bulimiczne, i 3 dni głodówki. Reszta była w normie. Do 1000 kcal. Frustracja, żal. Wstyd. Dużo wstydu. 

Sytuacja uczuciowa kompletnie niestabilna. Raz złość, za kilka godzin współczucie. Kolejny dzień rozczarowanie i smutek. Walentynki upłynęły spokojnie, ale kolejnego dnia znów dał mi popalić... z jednej strony widzę, że się stara, z drugiej wiem że kłamie. W drobnych sprawach, ale codziennie. Nie potrafi przestać. Nie potrafi być szczery. Zawsze musi coś ukryć, przekręcić... może to chorobliwa potrzeba odrębności, własnej przestrzeni, w którą nikt nie ingeruje? A może to moja obsesja na punkcie dokładności, informowania zawsze i o wszystkim. Raz zawiedzione zaufanie tak trudno odbudować! A i tak już nigdy nie będzie takie jak kiedyś. Nigdy. Choćbyście nie wiem co robiły. 

Zjadłam małą drożdżówkę i brzuch mnie boli okropnie. Kara za grzechy. 

Multum pracy w pracy. Ale cieszę się na dzisiejszy wieczór, bo mojego nie ma. Położę dzieci spać i będę miała wieczór dla siebie. Zrobię sobie gorącą kąpiel i odpocznę. Zbiorę na spokojnie myśli... albo nie. Nie będę myśleć! Poczytam, położę się wcześniej spać. Nie o północy czy o 1.00 jak zwykle! Cel na dziś: do 22.00 być już w łóżku!

czwartek, 7 lutego 2019

58. Bardzo duźo pracy




Witajcie. 
Czy dla Was luty rozpoczął się równie pracowicie jak dla mnie? Nie mam czasu dosłownie na nic poza pracą i obowiązkami. Zaplanowałam sobie, że w lutym będę przez min. 20 minut dziennie uczyć się czegoś pożytecznego. Czy to poszerzanie angielskiego słownictwa, czy ITIL, czy soft skills... wszystko jedno. Coś co się przyda. Taki był plan, a jak narazie nic mi z tego nie wychodzi, bo gdy przychodzę z pracy ogarniam dzieci, dom i padam na pysk. 

Miałam rozmowę roczną z moim szefem i okazało się, że prawda leży pośrodku. Część zarzutów udało mi się mu wyperswadować i przyznał mi rację, a część stwierdził, że ma nadzieję, że to nieprawda, ale będzie obserwował sytuację. To mi akurat nie przeszkadza, bo wiem jakim jestem pracownikiem i nie mam sobie nic do zarzucenia. Przyznał, że obawiał się, że sytuacja się zaostrzy do tego stopnia, że będzie musiał wybierać między nami dwiema, a potrzebuje nas obydwu... bla, bla, bla... koniec końców przeprosił mnie za to, że nie sprawdzając osobiście pewnych kwestii dał wiarę pomówieniom. Przeprosiny przyjęłam, ale szczerze mówiąc mojej sytuacji to nie zmienia. Będę się powoli rozglądać za czymś ciekawym z lepszymi zarobkami. Tyle tylko, że nie muszę brać pierwszej lepszej oferty ze strachu przed zwolnieniem. W sumie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło 😊 

Na liczenie kalorii nie mam teraz ani czasu, ani siły. Na oko zamykam się dziennie spokojnie w 1000 kcal. Ale nie liczę. I się nie ważę. Zrobię to w połowie i na koniec lutego. Może przemebluję też w tym roku moje życie uczuciowe? Czuję wewnętrznie, że powoli dojrzewam do decyzji o rozstaniu. Mimo, że uczucia są i to bardzo intensywne, ale widzę jak mnie to niszczy. Powoli, systematycznie. Komórka po komórce. I gdy pytam sama siebie: czy naprawdę tego chcę? To odpowiedź jest oczywista. Kocham. Ale nie chcę tak się pogrążać, bo tu nie będzie happyendu. Może lepiej odrobinę cierpieć z samotności, niż tak bardzo przy kimś...