sobota, 30 marca 2019

77. Pełen dom dzieci... wysiadam!

Oj ciężki to był dzień. Najpierw zakupy... ogromne. Jakoś znów się nazbierało. Potem rehabilitacja, jeszcze raz zakupy. Tym razem nie spożywcze tylko gospodarcze... potem szybko do domu, gotowanie i całe popołudnie pełen dom dzieci. Urodziny dla klasy. Jestem wyczerpana nadmiarem aktywności wszelakiej. Do tego wpadły nuggetsy, ale sama robiłam, więc tyle dobrych składników ile się dało.

2 kawy, szpinak z czosnkiem i śmietaną, 4 truskawki, 4 nuggetsy. Razem ok. 480 kcal. Jutro grill. Zamarynowałam mięso, zrobiłam dwa sosy i tzatziki... jutro ukręcę też własne masło czosnkowe. Zbieram za nie zawsze mnóstwo komplementów od każdego kto spróbuje. 

A teraz zasłużony odpoczynek. 

P.S. Ariela, jak za tydzień mi znów napiszesz, że zaczynamy od nowa 100 dni, to się załamię, zwątpię i będę biegać w kółko... 😝

piątek, 29 marca 2019

76. ED - jak to naprawdę wygląda

Witajcie. Obiecałam posta o skutkach ED. Oto i on. Piszę go z nadzieją, że odstraszy młode adeptki anoreksji i bulimii od eksperymentów. 

Nie jest to moja historia, więc nie będę wracać do samych początków. Opiszę swój stan fizyczny i psychiczny po 17-stu latach mojej walki z jedzeniem i kilogramami. 

Przeszłam wszystkie etapy, które w czasie się przeplatały. Miałam też okresy wyciszenia, więc ostatnie 17 lat to na przemian: bulimia, anoreksja, objadanie się i normalne jedzenie, które jednak nigdy nie było normalne, bo zawsze prowadziło do wzrostu wagi i wszystko zaczynało się od nowa. 

Największe problemy zdrowotne, które z tego wynikły, to:
- ból. I to we wszelakich postaciach. Najbardziej oczywiste są bóle brzucha i nudności. Gdy jestem głodna lub najedzona. Wymiotować mogę na zawołanie i o każdej porze. Po jedzeniu i przed. Bez wtykania sobie palców do gardła. Jeśli ciągle Ci niedobrze sztuką jest raczej się od tego powstrzymać. 
- wypadające włosy i łamliwe paznokcie. W stopniu ekstremalnym. Są okresy, kiedy to się osłabia, ale zwykle nie trwają dłużej niż pół roku. Łysa co prawda nie jestem, ale mogłabym mieć o wiele gęstsze włosy, gdyby nie to... 
- stan zębów. To jest dramat. Jeden z większych. Mój dentysta mówi, że szkliwa nie mam w ogóle już od lat. Czterech zębów nie dało się już uratować. Na szczęście są to tylne rejony, ale pomyślcie - ja mam trzydzieścikilka lat... a już 4 zęby padły ofiarą ED. Co najgorsze to oczywiście postępuje i będzie coraz gorzej. To jeden z moich największych kompleksów.
- skóra... no cóż. Wiele by opowiadać. Jak ktoś doprowadza się do wagi 105 kg a potem chudnie szybko do 49, to skóra nie wyrabia. Do tego ciąże, hormony... porównując to z niektórymi kobietami w telewizji albo koleżankami po ciążach muszę stwierdzić, że mogło być jeszcze gorzej, ale i tak elastyczność mojej skóry pozostawia wiele do życzenia. Zwłaszcza na brzuchu i ramionach. Postaram się Wam tej wiosny i lata pokazać parę moich zdjęć. Stwierdzicie same.
- obciążenie stawów wysoką wagą odczuwam do dziś. Zmiany pogody czy stres powodują ból zwłaszcza kolan, stóp i kręgosłupa. 
- psychika po tylu latach zmagań z samą sobą jest również w opłakanym stanie. Ostatnio stany depresyjne spowodowane bezpośrednio sytuacją życiową, ale pośrednio wieloletnim ED. To wszystko sprawiło, że jestem hiper podatna na wahania nastrojów. Od euforii po totalny dół. Gdy jest bardzo źle, chwilowym pocieszeniem było odchudzanie, ale po latach wiem już, że kontrola, którą teoretycznie mam nad swoim ciałem jest tylko ułudą. Nawet gdy uda się schudnąć nie poprawia to nic w moim życiu i jakoś wcale nie jest tak, że chuda byłam szczęśliwa. Mimo to wciąż do tego dążę, choć jestem świadoma bezcelowości swoich działań. Nie umiem tego wytłumaczyć.
- ataki paniki, których doświadczam od jakiegoś roku. Po części to psychika, po części brak witamin i mikroelementów. Strach, ale do tego ból w klatce piersiowej. Zawsze tak wyobrażałam sobie zawał. Przeszywające kłucie pod mostkiem, gorąco, zimny pot, zawroty głowy, ciemność przed oczami. Trwa to jakieś 20 minut. Potem się uspokaja stopniowo. Teraz to wiem, ale na początku bałam się nie na żarty.
- puchnięcie nóg, co szczególnie zimą jest uciążliwe, bo kozaki które zakładam rano z łatwością, wieczorem musi ściągać z moich spuchniętych łydek sztab wojska, zapierając się uprzednio o coś solidnie. Wieczorami, szczególnie przed okresem każde skarpetki zostawiają widoczną obręcz nad kostką. To oczywiście również kwestia hormonów, ale w dużym stopniu gospodarki elektrolitowej, która cierpiała szczególnie w okresach bulimicznych.

I tak mniej więcej wygląda sen o szczupłym, ciele i kontroli nad własnym życiem. Oczywiście przebieg i skutki mogą być różne. Ja opisałam swoje doświadczenia, ale fakt, że jeśli macie jeszcze wybór, nie warto zaczynać jest niezaprzeczalny. ED niszczą człowieka od dna, po sam wierzchołek. Niszczą relacje, szczęście, zdrowie i radość życia. Z nich się nie wychodzi. Tak jak alkoholikiem czy narkomanem jest się do końca życia, choćby się już nie piło czy nie ćpało, tak nawet jedząc normalnie zawsze gdzieś z tyłu głowy będzie myśl o masie ciała, kaloriach, wyglądzie i składzie posiłków...

ED to nie instagramowe zdjęcia płaskich brzuchów i szczupłych ud w krótkich spodenkach. To ból, cierpienie i łzy. Wstyd i strach, smród i obrzydliwości ludzkiego ciała. To strach, którego nikomu nie życzę.

Chętnie przeczytam jakie Wy macie doświadczenia z ED. Ile lat już w tym siedzicie i jakie miały one dla Was skutki... 

czwartek, 28 marca 2019

75. Świętujemy!


Witajcie! tak oto wygląda tort, który wczoraj upiekłam. Owszem skorztowałam malutki kawałeczek. A co tam! Niech nam żyje!

Ale od początku. Rano byłam u ortopedy. Od kilku lat mam bóle lewego uda... całkiem to jednak dziwne, bo czasem boli mnie tydzień, a potem nie boli pół roku. Czasem boli 2 miesiące, potem miesiąc przerwy i znów zaczyna. Poza tym ból się przemieszcza. Czasem boli wysoko, prawie pod pośladkiem, a czasem wędruje w dół i po kilku dniach jest pod kolanem. Dziwne to. 

No i już wiem co mi jest. Nerw mi się skraca! (Wiedziałam, że coś w tym jest, jak mówiłam, że moje nerwy też mają swoje granice!) Pierwszy raz słyszę coś takiego. Dostałam reha i ćwiczenia na rozciąganie. I strasznie dużą igłą zastrzyk w udo. Boli mnie do dziś, ale jest już lepiej. Będę się ponoć masować czarną rolką. Słyszał ktoś o tym?

Wczoraj tort był, uroczysta kolacja była i goście dopisali. W sobotę kolejna impreza dla innego grona. Nie, to nie moje urodziny 😊 Ale jubilatka miała radości co nie miara i prezenty piękne. Od serca.

A bitwę z codziennością toczę jak zwykle pomimo okazji i wzniosłych chwil...

Dziś 4 kawy i jabłko. Ok. 200 kcal. Ale muszę przyznać że wczoraj było ok.1200... to żaden dramat dla mnie, ale skutki odczuwałam dziś dotkliwie, bom głodna dzień cały jak wilk.

Teraz już nic nie chcę, tylko usnąć. Może trochę słowa pisanego łyknę do poduszki 🤗

P.S. Ok napiszę posta o skutkach zdrowotnych ED. To cholerstwo jest ze mną dłużej niż niektóre z Was chodzą po tym świecie. Może komuś pomoże... bo to nie wygląfa tak różowo jak te wszystkie chude panienki na Insta... wręcz przeciwnie.

@Ariela: no nareszcie! Rusz to swoje niebawem chude dupsko i mobilizuj się! Mnie zmobilizowałaś, pisałam codziennie, osiągnęłam już cel na marzec, a teraz opuściłam dwa dni! Nie chcę tego zmarnować, ale bądźmy w tym razem!

wtorek, 26 marca 2019

74. Jadłam

Dziś zjadłam 3 kanapki z serem z białego pieczywa niestety. Szacuję na jakieś 500 kcal. Pozwoliłam sobie również na garstkę orzeszków prażonych. Dodatkowe 150. Razem z kawami będzie dziś ok. 750 kcal. 

Nie ma dramatu, ale czuję się pełna i nie jest to pozytywne uczucie. Jutro robię tort urodzinowy. Jak dam radę pokaże Wam co mi z tego wyszło. 

Zmagam się z codziennością. Chyba dobrze mi idzie. Te tabletki antydepresyjne chyba działają. A może to placebo, a ja potrzebowałam uwierzyć, że mogę czuć się lepiej? Sama nie wiem. 

Piję herbatę z melisy, biorę tabsa i w kimono. Jutro wielki dzień. Mam z tej okazji urlop nawet. Muszę podskoczyć jeszcze do ortopedy... może coś poradzi na moje bóle... chyba Wam jeszcze nie opowiadałam... może zrobię taki post: jak można być schorowaną babcią w wieku trzydziestukilku lat... może wystarczająco wystraszę odwiedzające mnie tu nastolatki?
Dobranoc, pchły na noc... 😘

niedziela, 24 marca 2019

73. Cel na marzec osiągnięty

Dziś krótko, bo padam na pysk.

Ważenie pozytywnie 😄
Cel na marzec osiągnięty! Jest 68 kilo!
Dziś dopiero 24ty więc może uda się dodatkowy kilogram?

Zjadłam dziś trochę makaronu z sosem i kawałek sernika, tak jak to ustaliłyśmy z Arielą - jeden dzień słodkości w tygodniu - ale było mi po nim potwornie niedobrze. Spożyłam dziś około 500 kcal. 

No właśnie Ariela co z Tobą? Podpięłam się pod Twoje wyzwanie stu dni, piszę codziennie, staram się... a Ty? 
Gdzie zniknęłaś? 

Dramat uczuciowy trwa. Tabletki biorę, czuję się trochę stabilniejsza, ale szału nie ma. Rozpacz. Szaleństwo. 

Śpię przynajmniej. To już coś. 

Jutro planuję ok. 300 kcal, żeby nie było dużo, ale za to żeby nie rozwalić znów metabolizmu. I tak już ledwo zipie. 


sobota, 23 marca 2019

72. Wiosna

To przed moją pracą. Tak witają mnie żonkile każdego dnia. 

 Już jest. Prawdziwa, pachnąca świężością, lekkim wiatrem i kwiatami. Daje moc. Do wszystkiego.

Dziś się wyspałam. Pierwszy raz od dwóch tygodni. Wzięłam wczoraj wieczorem pierwszy raz tabletkę, którą przepisała mi lekarka. To antydepresant z działaniem nasennym. Spałam 11,5 godziny! 

Potem przyszedł dzień, a ja musiałam stawic mu czoła, bo moja nowa rzeczywistość bez partnera, a jednak z nim (bo ciągle z nami mieszka) nie jest łatwa. Wydaje mi się, że zignorował moje prośby, byśmy się rozstali. Mam na myśli, że nie wziął tego poważnie. Nie potraktował serio. 

Bilans z dziś: pierogi z mięsem i warzywami 5 sztuk i kanapka z ciemnego pieczywa z serem, jakieś 300 kcal, ale wszystko zwymiotowałam. Jest mi cały czas niedobrze z nerwów. 

Jutro ważenie, ale w ogóle się nie obawiam, bo biorąc pod uwagę moje ostatnie stresy i głodówki... musi być dobrze. Przynajmniej na wadze. To jedno, nad czym w życiu mogę mieć kontrolę, więc chcę ją mieć!

piątek, 22 marca 2019

71. Wizyta u lekarza...

Byłam dziś u lekarza. Wyniki Badań krwi są w miarę dobre. Nic mi nie jest. Jeszcze. Przynajmniej tak twierdzi moja lekarka, bo stwierdziła, że wyglądam jak śmierć i że widać że jestem w złym stanie. Ona wie o co chodzi, jakie mam problemy, bo jest również niestety jego lekarzem domowym. Przysięgła mi jednak, że słowa nie piśnie. Poradziła mi, żebym od niego odeszła. Że skoro on nie chce mi dać spokoju to mogę poszukać domu samotnej matki. A przecież to on u mnie mieszka! 

Pani doktor wypytaĺa mnie o różne sprawy, jak śpię, jak jem, jak się czuję, czy mam myśli samobójcze... nie chciałam opowiadać wszystkiego ze szczegółami, kilka kwestii pominęłam... chciałam zapytać może o terapię psychologiczną, ale ona mówi: proszę pani, na psychologa to już sporo za późno. Proszę nie zrozumieć mnie źle, ja chcę dla pani jak najlepiej, ale to już za daleko zaszło. Nie da pani rady bez terapii wspieranej farmakologicznie, co oznacza... psychiatrę. Poważnie. 

Czyli jednak jestem wariatką.

Bilans: 7 frytek, dwa widelce mięsa z gyrosa, plaster pomidora, jedno rafaello. Razem ok. 150 kcal

czwartek, 21 marca 2019

70. Wariatka...

Czuję się jakby wszystko działo się obok mnie... to całe rozstanie, słońce świeci wiosennie, a ja tego nie dostrzegam. Są wokół mnie życzliwi ludzie, których odrzuciłam z poczucia solidarności z kimś, kto mnie niszczy. Nidgy nie wyrzuciłam z siebie jak bardzo mnie rani, jak wpędza w poczucie, że nie hestem nic warta, że tylko on się liczy. 

Dostrzegam to od dawna, a i tak nie umiałam nic z tym zrobić. A teraz powiedziałam mu, że nie mogę z nim dłużej być, bo nasz związek mnie zabija. Dosłownie i w przenośni. I co? I nic... on tego poprostu nie zaakceptował... 
Wszedł w rolę opiekuna, który martwi się tym, że ze mną coraz gorzej... zamiast przestać kłamać mi w żywe oczy, załatwił mi lewe leki nasenne. Od kolegi, który pół życia spędził w domu dla czubków. Żebym mogła spokojnie zasnąć. Żebym nie skończyła tak jak ten kolega, bo jego zdaniem niewiele mi już brakuje. 

A gdzie jest empatia? Dziewczyny! Gdzie zwykła ludzka uczciwość. Gdzie odwaga do mówienia prawdy i stawienia czoła konsekwencjom swoich decyzji? 

Bilans z dziś to dwie kawy z mlekiem i pół tosta. Razem ok. 120 kcal. Smak dnia to słone łzy. Głośne, nieopanowane łkanie, które wyrywa się nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego właśnie w najbardziej  zaskakujących momentach. 

Dzieci to jedyne promyczki słońca, które docierają do mnie przez gęste korony bezbrzeżnego smutku...

P.S. żeby była jasność... żadnych tabletek nie zamierzam brać... chyba będę poprostu wyrzucać codziennie po jednej, żeby dał mi spokój... 

środa, 20 marca 2019

69. Bardzo krótki post...

Witajcie. Dziś bilans ok 120 kcal. 4 pomidorki koktajlowe i parówka niskotłuszczowa. 

Jestem potwornie zmęczona. 

W końcu to powiedziałam! Zdobyłam się na to, by powiedzieć swojemu facetowi, że chcę rozstania. Mam nadzieję, że zacznie szukać jakiegoś lokum dla siebie, bo nie wyobrażam sobie nie być razem, ale codziennie go oglądać... tak nadal go kocham, ale tak będzie lepiej. Tak mówi mój rozsądek... 

wtorek, 19 marca 2019

68. Złamana... na dnie...

Jestem na dnie. Nie wiem jak się dźwignąć. 

Bilans: 
Plaster szynki, 6 pomodorków, mały jogurt truskawkowy. Razem 250 kcal

Daję się łatwo wyprowadzić z równowagi. Szarpią mną emocje. Dreszcze. Złość. Wściekłość! Bezsilność... rozczarowanie... 

poniedziałek, 18 marca 2019

67. Prawie nic...

Witajcie. Dziś bilans jak ta lala. W dniu dzisiejszym zjadłam... uwaga... werble...
Plasterek sera żółtego! Całe 65 kcal. Poza tym tylko kawa bez mleka i cukru. Nic. 

Znów stres i problemy damsko- męskie. Wracam do głodówek na zawołanie. Nieplanowanych i bez wysiłku. Oczywiście cena, którą za nie płacę jest bardzo wysoka, ale to chwilowo jedyna korzyść z tej sytuacji. Oby tylko się metabolizm nie zastopował... 

Jutro, choć nie zapowiada się o wiele lepiej, muszę zjeść choćby trochę warzyw. Wezmę garść pomidorków koktajlowych ze sobą do pracy. 

W piątek mam wizytę u lekarza... ciekawa jestem tych wyników... szczerze mówiąc niczego się szczególnie nie boję... złego diabli nie biorą 😉 

Dzięki za słowa otuchy. Oj chciałabym te 68 albo nawet 67 kg, oj chciała... 

niedziela, 17 marca 2019

66. Ważenie

O mały włos!

Nie jest dobrze. Jest nawet bardzo źle, ale obawiałam się zobaczyć 7 z przodu. Jest 69,8 kg... 

Boże... spasła świnia. Jak można się tak zatuczyć...

Ale dziś tylko 2 kawy, sałatka z pomidorów i szczypiorku i domowy hamburger. Razem 980 kcal. 

Dobre jest to, że w ogóle nie jestem głodna. Ani fizycznie, ani psychicznie. Jem z rodziną, żeby nie wzbudzać podejrzeń, ale nie żrę... oby tak dalej. 

Wszystko mnie boli. Plecy, nogi, kark... czuję się jak stara babcia... może to dlatego, że tak przytyłam i muszę dźwigać to cielsko?

Byłam ostatnio na pobraniu krwi. W tym tygodniu musze iść jeszcze raz, bo dzwonili do mnie z laboratorium, że wyniki są dziwne i muszą zrobić jeszcze raz żeby potwierdzić... WTF? Oczywiście przez telefon nie chcieli mi nic powiedzieć... super. Kolejny siniak na łapie... 

Chciałabym zobaczyć do końca marca chociaż 68 kg...

sobota, 16 marca 2019

65. Dół i koszmary

Witajcie. 

Dziś 1350 kcal, koszmary senne i depresja... tylko przed dziećmi staram się wykrzesać energię i dobry humor, ale większość domowników wyszła dziś do koleżanek, na konie, na wycieczki... więc nie było dużo tego udawania... 

Nie wiem już co mam ze sobą zrobić... od kilku tygodni nie mogę się wyspać. Albo nie mogę zasnąć, albo dręczą mnie koszmary... dziś już jestem tak wyczerpana, że chyba wezmę tabletkę nasenną... 

Jutro ważenie. Boję się okropnie. Ostatnio ważyłam się jakoś w lutym przed napadami... wtedy było 68,2... teraz jak zobaczę 75 to chyba sobie ten cały tłuszcz wytnę z mojego obrzydliwego ciała... 😭

piątek, 15 marca 2019

64. Hejt? Dziękuję 😌


Witajcie. 

Ostatnio sporo mówi się w internecie o hejcie. Wielu youtuberów nagrywa filmy w rodzaju: nie hejtuj, jesteśmy twórcami, skąd ta powszechna złość i żółć się z ludzi wylewa. Jakiekolwiek forum: niezgodność poglądów? Hejt. Spontaniczne zdjęcie na Instagramie, nie pozowane pół godziny? Hejt. Pochwalenie się zakupami na facebooku, na które ciężko ktoś miesiącami pracował? Hejt. 

A u nas tego nie ma! Zauważyłyście? 

Nieważne czy się chwalisz, że dziś tylko sałatka i dałaś radę pobiegać aż godzinę, czy się żalisz że zawaliłaś i znów cała tabliczka czekolady... zawsze pozytywne komentarze! Albo dopingujące: oby tak dalej, brawo! Albo współczujące, motywujące do zmian: dasz radę, nie poddawaj się! I nie ma w tym kszty obłudy! To nie takie pocieszycielki co poklepią po ramieniu uświadamiając jednak, że jesteś beznadziejna. Ta społeczność na naszych blogach wspiera się szczerze i empatycznie. Takie jest moje odczucie. I choć wszystkie jesteśmy bardzo różne, w różnym wieku, z odmiennych środowisk, na różnych etapach życia, o różnych poglądach, to jednak chyba wszystkie czujemy, że mamy bardzo podobne problemy i jeśli któraś z Was upada, jutro mogę to być ja. Jeśli ja się podnoszę, to Wy też to potraficie. I chyba w tym nasza siła. 

Dziękuję Wam za to, że jesteście. Nie za komentarze, nie za wejścia, bo nie o statystyki tu chodzi. Ale za to że jesteście i tworzycie razem coś, co przywraca wiarę w bezinteresowność i zwykłą, ludzką życzliwość.

Bilans:
- 3 kawy z mlekiem 120 kcal
- ryba panierowana - 250 kcal
- łyżka stołowa sałatki ziemniaczanej - 150 kcal
- pol kieszonki z jabłkami - 150 kcal
Razem: 680 kcal

Ta kieszonka (nie wiem jak się nazywa po polsku) wpadła jakoś tak głupio... durna wymówka, ale poprostu zapomniałam, że nie miałam jeść nic słodkiego poza niedzielami 😭 jak sobie przypomniałam to przestałam jeść, ale pół już było we mnie 😭
W zwiazku z tym w tą niedzielę nie jem swojego ciacha. Dopiero w następną.

P.S. operacji jeszcze nie było... robią jakieś badania. Mają zrobić jutro albo w poniedziałek. Także sytuacja napięta w dalszym ciągu...

czwartek, 14 marca 2019

63. Szczerze

Witajcie.

Jakiś taki żal dzisiaj. Że nie jest tak, jak mogłoby być. Że nie umiem być bezinteresowna, tylko oczekuję wdzięczności, serdeczności, zrozumienia. O ile łatwiej byłoby nic nie oczekiwać, nie bywać rozczarowaną. 

Bilans z dziś:
- 4 kawy z mlekiem - ok.160 kcal
- jabłko - 60 kcal
- kromka chleba z pasztetową i kiszoną kapustą - ok. 300 kcal
Razem: ok. 520 kcal

Nie jest tak tragicznie. Co dziwne, czuję się bardzo najedzona. Wypiję jeszcze herbatę i kładę się spać. Sen utula mnie jak nikt gdy tego najbardziej potrzebuję... 

Trzymajcie kciuki jutro. Ktoś dla mnie ważny ma jutro poważną operację. Będzie dobrze, musi być... 

niedziela, 10 marca 2019

62. Żrę... i porządki na blogu


Tak, to niestety ja ostatnio. Królewna Śnieżka żre na potęgę i nie może się opanować. Terak kiedy przyszła wiosna, kiedy robi się cieplej. Zaczniemy nosić lżejsze ubrania, pokazywać ciało... ja będę pokazywać fałdy, zwoje tłuszczu i spasłe cielsko. Co się ze mną dzieje? 


Sama nie wiem. Ostatnio strasznie wieje. To zawsze wpędza mnie w totalne przygnębienie... wiem to tylko wymówka. Sama się w nie wpędzam żrąc jak świnia...

Piekę ciasta, pyszne mięsa z ciężkimi sosami, jem chleb: ten "najgorszy" świeżutki, prosto z piekarni o poranku, jeszcze świeży... jedzenie jest moim pocieszycielem, przyjacielem w trudnym czasie... co z tego że fałszywym, skoro jedynym? I ja wiem wszystko: że prawdziwe pocieszenie przyjdzie jeśli będę chuda, że jak się powstrzymam teraz to zobaczę efekty i będzie mi lepiej... ale teraz... teraz nie mam nic. Teraz potrzebuję czegokolwiek...

Zrobiłam wczoraj mały krok i żrę nadal, tylko że jabłka. Nie dam rady nagle przestać, zejść z ilości... a mam ostatnio atak na jabłka... więc pomyślałam ok co za dużo to i tak nie zdrowo, ale lepiej żreć jabłka niż chleb. Z dwojga złego. Efekt jest taki że wczoraj pochłonęłam 2 kilo, a dziś 1,5. Ilość kalorii jest nadal straszna, ale czuję sie jakoś lepiej. Nie jest mi aż tak ciężko...

I to wszystko teraz! Na wiosnę! Kiedy powinnam szykować chude ciało do lata by móc je pokazywać, by nie musieć się wstydzić! To ja nie! Trzeba żreć i wpędzać się w dół... tak strasznie mi wstyd... tak długo wytrzymywałam, taka byłam silna! Dla siebie i dla Was... i teraz to.

Boję się zważyć , ale wiem że muszę... jak zobaczę tą gigantyczną liczbę na wadze to może wreszcie dostanę kopa w cztery litery i się opamiętam... mam taką nadzieję...

Jak widzicie zmieniłam trochę wygląd bloga. Weszłam tu ostatnio i wstydziłam się Wam o tym wszystkim napisać... i tak gapiłam się tępo na swojego bloga, aż zauważyłam w tle... lampki choinkowe! No tego to już za wiele! Może ta małam zmiana zmotywuje mnie też odrobinę i zmobilizuje do zmian na talerzu? Mam taką wielką nadzieję... 

piątek, 1 marca 2019

61. Nie zjadłam pączka!

Wyobraźcie sobie, że mimo, że miałam taki zamiar, nie zjadłam wczoraj ani jednego pączka! A było to tak: 

Rano całkiem zapomniałam o tłustym czwartku. W południe, w przerwie obiadowej w pracy poszłam do cukierni, kupiłam pączków i zawiozłam je do domu. Potem wróciłam do pracy i... nie było już ani jednego! Ani pączków, ani domowników! Mój facet w pracy, dzieci na zajęciach dodatkowych... wszyscy zjedli pączki i rozeszli się do swoich zajęć. Pewnie pomyśleli, że swojego pączka zabrałam do biura... nikomu nie przyszło do głowy...

Może to i lepiej. Oczywiście mogłam jeszcze podskoczyć do cukierni, ale właściwie chciałam zjeść tego pączka ze względu na tradycję... by pokazać ją dzieciom... skoro jednak nikogo nie było w domu - zrezygnowałam. Uwierzycie? To był chyba pierwszy w moim życiu tłusty czwartek bez pączka!