poniedziałek, 29 kwietnia 2019

86. Znów koniec świata

Nie wiem co mam robić. Czuję się zostawiona samej sobie. Nikt nie chce lub nie może mi pomóc, a sama sobie z tym nie radzę... 

Dostałam skierowanie do psychoterapeuty na terapię dla par i osobno dla mnie. Mój nawet się zgodził na tą w parach, choć myślałam, że mnie oleje. Dzwoniłam, chciałam się umówić i co? Moja kasa chorych tego nie zrefunduje. Co oznacza koniec myśli o terapii, bo na długotrwałe leczenie mnie nie stać (120€ za 45 minut x co najmniej 24), a kilka sesji nie ma nawet sensu zaczynać, bo to nic nie da. 

Ja mam już dość jego i mojego bólu, on ma mnie dość wiedźmy plującej jadem i wyrzucającej mu wszystko. I tak wygląda nasz smutny obrazek. 

Pochłaniam jedzenie w ilościach ponadprzeciętnych. Od świąt przytyłam jeszcze kilogram. Nie widzę sensu odchudzania, nie widzę sensu terapii... w ogóle nie widzę sensu tego co robię każdego dnia. Wstaję z łóżka i idę do pracy... bo tak. Bo tak musi być... 

Chciałabym znaleźć powód do tego, by codziennie otwierać oczy, bo nie wiem jak długo jeszcze starczy sił... 

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

85. Święta, święta... i już po


4 dni gotowania i pieczenia. Dziesiątki tysięcy kalorii przeszły przez moje ręce, a ok 3000 przez moje usta w ciągu tych dwóch świątecznych dni. 

Goście dopisali, atmosfera była pokojowa, co już się liczy na plus, bo z rodzinką przy świątecznym stole różnie bywa...

Czuję się... pełna. Ważenie w ten weekend wypadło i nie będę się bezsensownie dołować. Spróbuję trochę unormować sytuację i zważę się w kolejną niedzielę. 

Nie dramatyzuję, nie ignoruję świątecznego obżarstwa. Nie mogło być inaczej, ale teraz muszę się postarać... 

Jutro zaczynam trudny tydzień. Całe szczęście będzie tylko 4dniowy... 

środa, 17 kwietnia 2019

84. Wiosenne porządki


Witajcie!

Miałam dziś pracowity dzień. Upiekłam mięsa na święta: boczek, schab i karkówkę. Posadziłam kwiaty i skrzynkach, zioła w doniczkach i przesadziłam drzewko do wielkiej donicy. Powiesiłam na gałązkach pisanki i udekorowałam doniczki wielkanocnymi wstążkami. Zrobiłam dwa prania, przywiozłam stolik na taras, który ktoś chciał oddać za darmo. Przesadziłam i przycięłam wszystkie storczyki, zmieniłam im podłoże i podpórki. Nawiozłam. Narwałam kwiatów i gałązek do bukietów. 


Zjadłam małą miseczkę spaghetti carbonara i wypiłam 4 kawy i sok z marchwi z jakbłkiem. Mój świeżo zrobiony. Sokowirówkę dostałam na wcześniejszego zająca. 😊 Sok przepyszny. Razem ok. 600 kcal. Brzuch mnie boli, bo dostałam okres. Teraz chyba zasłużyłam na odpoczynek... 

Moje ręce, a w szczególności paznokcie wyglądają jak po orce, co wcale nie mija się z rzeczywistością. 

Pierwszy dzień na nowych lekach. Nie bardzo widzę różnicę. Podobno na efekty muszę poczekać, ale ponoć: "Miłość cierpliwa jest..."

Jutro wcześnie pobudka, bank, zakupy i zaczynam pieczenie ciast... będzie się działo!

wtorek, 16 kwietnia 2019

83. Powrót do domu

Te kilka ostatnich dni było naprawdę ok. Byłam z całą rodzinką w Polsce. Dziadkowie nie mogli nacieszyć się wnukami 😊

Było nietypowo, więc oderwałam się od mojej dołującej rzeczywistości. Zrobiłam wieeelkie zakupy ciuchowe dla siebie i dzieciaków. Będę miała w czym chodzić latem jak się nie spasę jak świnia do tej pory. Kupiłam dużo sukienek. Takich typowo letnich na wolne dni i takich bardziej oficjalnych do biura. 2 na wesela, gdzie jesteśmy zaproszeni i kilka par butów. Finansowa masakra, ale przyjemności kupa. 

Dziś byłam u lekarza psychiatry. Wizyta wyglądała trochę inaczej niż się spodziewałam. Usłyszałam, że mam klasyczną, głęboką depresję, że pomóc może mi tylko terapeuta i to taki od związków jeśli chcę utrzymać mój związek. Dobre pytanie.

Jeśli partner nie zgodzi się na wspólną terapię to dostanę kolejne skierowanie na terapię indywidualną, ale kwestia związku będzie już raczej pozamiatana. Zobaczymy.

Usłyszałam również, że mój stan wskazuje już raczej na leczenie stacjonarne, ale ze względu na pracę spróbujemy leczenia poza wariatkowem... przynajmniej na początku. Dostałam nowe leki, które mam wprowadzać stopniowo. Najpierw pół tabletki, po tygodniu cała i tak do 2 dziennie. 

Chce mi się wyć. Boję się poprosić go o tę wspólną terapię. Nie mam pojęcia jak zareaguje. Cały dzień leży i sie op... a ja zap... gotuję, sprzątam... wróciłam do mojego dennego życia na maksa... ale obiecałam sobie, że nie poproszę o żadną pomoc. Kiedy go nie będzie i tak będę musiała wszystko robić sama... może czas się przyzwyczajać...

Bilans z dziś: 
4 kawy z mlekiem i kilka widelców wołowiny w sosie. Jakieś 400 kcal i więcej nie będzie, bo znów mi niedobrze.

Jutro chcę kupić duuużo marchwi i jabłek i zacząć robić codziennie soki marchwiowe...  w Polsce kupiłam sobie sokowirówkę 😊 trochę b-karotenu przed latem... będzie ładna opalenizna! I choć raczej tego roku nigdzie nie wyjadę, to może choć na basenie złapię trochę słońca.. 

sobota, 13 kwietnia 2019

82. Urlop

Mam wolne i zamierzam z tego skorzystać. Oświadczyłam wszem i wobec, że zasłużyłam sobie na odpoczynek i poza zakupami, na które się wybieram, nie zamierzam robić absolotnie nic! Każdy szykuje jedzenie dla siebie. Dzieci są na tyle duże, że potrafią odgrzać zupę albo zrobić kanapkę. Przeżyją te 3 - 4 dni. Mam nadzieję. 😉

Dziś byłam u kosmetyczki, na poniedziałek mam umówionego fryzjera... raz się żyje!

Jedzenie nie wygląda różowo. Jem sporo, ale staram się jakościowo. Mam atak na jabłka. Totalny. Pochłaniam codziennie 4 albo nawet sześć! Ale lepsze to niż tabliczka czekolady... czytam, staram się nie myśleć o diecie... chcę wypocząć również psychicznie.

We wtorek mam pierwszą wizytę u psychiatry... mam nadzieję, że pomoże mi spojrzeć na to co się dzieje wokół mnie z dystansu. Mam też cichą nadzieję, że powie mi, że ja jestem normalna, tylko ten cały świat wokół mnie zwariował... nie odwrotnie... 

czwartek, 11 kwietnia 2019

81. Pizza :(

No niestety wczoraj dzień zawalony totalnie. Zaczęło się zdrowo. Jabłko, kawa z mlekiem... a potem wpadła pizza... nie była duża, ale zjadłam całą! Do końca dnia już nic więcej, ale to wystarczy na gigantyczne wyrzuty sumienia... 

Kilka spraw poszło nie po mojej myśli... auto w warsztacie, rachunek będzie słony, a mój facet zamiast zarabiać siedzi w domu i przepija nasze zasoby na czarną godzinę... sama się wciąż pytam - po co mi to? Ja chodzę do pracy, cały dzień nie ma mnie w domu, a on siedzi i nawet obiadu nie ugotuje. Jak przychodzę wieczorem muszę gotować na następny dzień... dla niego i dla siebie wcale bym nie gotowała... ale dzieciaki muszą przecież mieć coś ciepłego... wczoraj prosiłam, żeby włączył pralkę... pranie było już w środku, proszek i płyn też... myślicie że rozwiesił? Nie... ja rozwiesiłam jak przyszłam z pracy. Ale on bohater! Wywiązał się z zadania, bo włączył przecież! Nie mam siły prosić, tłumaczyć... empatia i wsparcie. Oto co dostaję za moje wysiłki... 

piątek, 5 kwietnia 2019

80. Ciche dni

U mnie ciche dni między mną, a moim partnerem. Muszę mu dać do zrozumienia, że nie będę za każdym razem wybaczać, zapominać i akceptować takich zachowań. Szukam pomocy dla siebie i będę się ratować, bo jeśli muszę płacić zdrowiem za miłość, to ta miłość nie jest tego warta. 

Mam dziś ambitny plan posprzątania całego mieszkania. Może jak się porządnie zmęczę będę mogła normalnie zasnąć bez tabletek... ciężko z tym ostatnio. 

Obecna sytuacja tak bardzo mi doskwiera, że coraz mniej boję się zostać bez niego. Chciałabym nas uratować, ale nie za wszelką cenę.

Dziś porażka. Zjadłam pół paczki chrupek... 300 kcal. 4 kawy w tym dwie z cukrem 200 kcal. Filet z ryby pieczony. 100 kcal. Razem 600 brudnych, tłustych kalorii.

Mam wrażenie, że spodnie znów mnie bardziej opinają, chociaż po jednym dniu to raczej niemożliwe... wytrzymam i zważę się dopiero w niedzielę. Teraz ruszam do sprzątania.

P.S. wróciłam do domu, a jego nie ma. Nawet się cieszę, bo nie wiem jak go traktować. Jak powietrze czy raczej wyrzucić mu wszystko co mi leży na wątrobie... poszedł do lekarza przedłużyć zwolnienie. Mam ochotę znaleźć jakiś pretekst, żeby wyjść z domu zanim on wróci, ale dobrze wiem, że powinnam sprzątać, bo nie wyrobię się jutro... zobaczymy. Zacznę teraz, a potem pomyślę...

Chciałabym móc z kimś o tym porozmawiać w realnym świecie... 

czwartek, 4 kwietnia 2019

79. Koszmarna noc...

Miałam dziś koszmarną noc. Mój facet wieczorem wyszedł z domu. Tak poprostu. Cholera wie gdzie. Nie pytałam. Nie chciałam wiedzieć. Wcześniej powiedziałam mu, że nie czuję się dobrze, że jestem niespokojna, zdenerwowana. A on wyszedł. Doskonale wie, że to jeszcze całą sprawę znacznie pogorszyło. Zaczęły się wymioty, bóle brzucha, cała drżałam. On teraz jest na zwolnieniu, ale dobrze wiedział, że z nim nie pójdę, bo muszę rano wstać do pracy. Jestem z siebie dumna, że potrafiłam się powstrzymać i faktycznie za nim nie poszłam. Wcześniej bym tak zrobiła. Wielokrotnie tak robiłam. Potem on się wysypiał panisko do południa, a ja zap... od 5.30 na nogach... z podkrążonymi oczami do pasa... ale wczoraj wzięłam tabletkę nasenną i poszłam spać. I nawet zasnęłam. Przynajmniej do czasu jak wtoczył się schlany do domu... 

Nie odzywam się do niego, a on robi wielkie oczy i minę zbitego psa... biedny. Pokrzywdzony, niesłusznie oskarżony, bo przecież on tylko... itd... 

Byłam u lekarza. Wzięłam skierowanie do psychiatry. Muszę się ratować. Dziś 2 kawy z mlekiem i cukrem. Chociaż tyle. 

środa, 3 kwietnia 2019

78. Przywrócony blog

No i stało się. Zablokowali mi bloga. Odwołałam się, blog został przywrócony, ale na jak długo? Szczerze powiem, że gdyby się nie udało go przywrócić, to chyba bym już nie zakładała nowego, ale skoro jest, to jedziemy dalej z tym koksem 😊

Swoją drogą paradoks polega na tym, że jak pisałam o głodówkach i załamaniu, to nikt się nie czepiał, a jak napisałam posta, który w założeniu miał odstraszać od ED i ustrzec od popadania w nie, to bach! Blokada. Wiem, że to logarytm przeszukuje posty, żaden nerd nie siedzi przed monitorem i złośliwie nie blokuje blogów po przeczytaniu milionów postów, ale i tak jest to paradoks. 

Marzec zakończyłam z wagą 67,8 kg czyli cel osiągnęłam, choć mogło być jeszcze lepiej... bo przecież 68 miałam już tydzień przed końcem miesiąca... 😒 

Dziś 2 kawy z mlekiem, 3 łyżki sałatki z jajkiem. Kilka rzodkiewek i... beza 🤔

Upiekłam wczoraj całą blachę bez... zostało mi dużo białek i... nawet się nie zastanawiałam... zjadłam dziś jedną, a resztę dałam dzieciom do szkoły... 


Moja Babcia takie robiła... tęsknię za Nią... 

sobota, 30 marca 2019

77. Pełen dom dzieci... wysiadam!

Oj ciężki to był dzień. Najpierw zakupy... ogromne. Jakoś znów się nazbierało. Potem rehabilitacja, jeszcze raz zakupy. Tym razem nie spożywcze tylko gospodarcze... potem szybko do domu, gotowanie i całe popołudnie pełen dom dzieci. Urodziny dla klasy. Jestem wyczerpana nadmiarem aktywności wszelakiej. Do tego wpadły nuggetsy, ale sama robiłam, więc tyle dobrych składników ile się dało.

2 kawy, szpinak z czosnkiem i śmietaną, 4 truskawki, 4 nuggetsy. Razem ok. 480 kcal. Jutro grill. Zamarynowałam mięso, zrobiłam dwa sosy i tzatziki... jutro ukręcę też własne masło czosnkowe. Zbieram za nie zawsze mnóstwo komplementów od każdego kto spróbuje. 

A teraz zasłużony odpoczynek. 

P.S. Ariela, jak za tydzień mi znów napiszesz, że zaczynamy od nowa 100 dni, to się załamię, zwątpię i będę biegać w kółko... 😝

piątek, 29 marca 2019

76. ED - jak to naprawdę wygląda

Witajcie. Obiecałam posta o skutkach ED. Oto i on. Piszę go z nadzieją, że odstraszy młode adeptki anoreksji i bulimii od eksperymentów. 

Nie jest to moja historia, więc nie będę wracać do samych początków. Opiszę swój stan fizyczny i psychiczny po 17-stu latach mojej walki z jedzeniem i kilogramami. 

Przeszłam wszystkie etapy, które w czasie się przeplatały. Miałam też okresy wyciszenia, więc ostatnie 17 lat to na przemian: bulimia, anoreksja, objadanie się i normalne jedzenie, które jednak nigdy nie było normalne, bo zawsze prowadziło do wzrostu wagi i wszystko zaczynało się od nowa. 

Największe problemy zdrowotne, które z tego wynikły, to:
- ból. I to we wszelakich postaciach. Najbardziej oczywiste są bóle brzucha i nudności. Gdy jestem głodna lub najedzona. Wymiotować mogę na zawołanie i o każdej porze. Po jedzeniu i przed. Bez wtykania sobie palców do gardła. Jeśli ciągle Ci niedobrze sztuką jest raczej się od tego powstrzymać. 
- wypadające włosy i łamliwe paznokcie. W stopniu ekstremalnym. Są okresy, kiedy to się osłabia, ale zwykle nie trwają dłużej niż pół roku. Łysa co prawda nie jestem, ale mogłabym mieć o wiele gęstsze włosy, gdyby nie to... 
- stan zębów. To jest dramat. Jeden z większych. Mój dentysta mówi, że szkliwa nie mam w ogóle już od lat. Czterech zębów nie dało się już uratować. Na szczęście są to tylne rejony, ale pomyślcie - ja mam trzydzieścikilka lat... a już 4 zęby padły ofiarą ED. Co najgorsze to oczywiście postępuje i będzie coraz gorzej. To jeden z moich największych kompleksów.
- skóra... no cóż. Wiele by opowiadać. Jak ktoś doprowadza się do wagi 105 kg a potem chudnie szybko do 49, to skóra nie wyrabia. Do tego ciąże, hormony... porównując to z niektórymi kobietami w telewizji albo koleżankami po ciążach muszę stwierdzić, że mogło być jeszcze gorzej, ale i tak elastyczność mojej skóry pozostawia wiele do życzenia. Zwłaszcza na brzuchu i ramionach. Postaram się Wam tej wiosny i lata pokazać parę moich zdjęć. Stwierdzicie same.
- obciążenie stawów wysoką wagą odczuwam do dziś. Zmiany pogody czy stres powodują ból zwłaszcza kolan, stóp i kręgosłupa. 
- psychika po tylu latach zmagań z samą sobą jest również w opłakanym stanie. Ostatnio stany depresyjne spowodowane bezpośrednio sytuacją życiową, ale pośrednio wieloletnim ED. To wszystko sprawiło, że jestem hiper podatna na wahania nastrojów. Od euforii po totalny dół. Gdy jest bardzo źle, chwilowym pocieszeniem było odchudzanie, ale po latach wiem już, że kontrola, którą teoretycznie mam nad swoim ciałem jest tylko ułudą. Nawet gdy uda się schudnąć nie poprawia to nic w moim życiu i jakoś wcale nie jest tak, że chuda byłam szczęśliwa. Mimo to wciąż do tego dążę, choć jestem świadoma bezcelowości swoich działań. Nie umiem tego wytłumaczyć.
- ataki paniki, których doświadczam od jakiegoś roku. Po części to psychika, po części brak witamin i mikroelementów. Strach, ale do tego ból w klatce piersiowej. Zawsze tak wyobrażałam sobie zawał. Przeszywające kłucie pod mostkiem, gorąco, zimny pot, zawroty głowy, ciemność przed oczami. Trwa to jakieś 20 minut. Potem się uspokaja stopniowo. Teraz to wiem, ale na początku bałam się nie na żarty.
- puchnięcie nóg, co szczególnie zimą jest uciążliwe, bo kozaki które zakładam rano z łatwością, wieczorem musi ściągać z moich spuchniętych łydek sztab wojska, zapierając się uprzednio o coś solidnie. Wieczorami, szczególnie przed okresem każde skarpetki zostawiają widoczną obręcz nad kostką. To oczywiście również kwestia hormonów, ale w dużym stopniu gospodarki elektrolitowej, która cierpiała szczególnie w okresach bulimicznych.

I tak mniej więcej wygląda sen o szczupłym, ciele i kontroli nad własnym życiem. Oczywiście przebieg i skutki mogą być różne. Ja opisałam swoje doświadczenia, ale fakt, że jeśli macie jeszcze wybór, nie warto zaczynać jest niezaprzeczalny. ED niszczą człowieka od dna, po sam wierzchołek. Niszczą relacje, szczęście, zdrowie i radość życia. Z nich się nie wychodzi. Tak jak alkoholikiem czy narkomanem jest się do końca życia, choćby się już nie piło czy nie ćpało, tak nawet jedząc normalnie zawsze gdzieś z tyłu głowy będzie myśl o masie ciała, kaloriach, wyglądzie i składzie posiłków...

ED to nie instagramowe zdjęcia płaskich brzuchów i szczupłych ud w krótkich spodenkach. To ból, cierpienie i łzy. Wstyd i strach, smród i obrzydliwości ludzkiego ciała. To strach, którego nikomu nie życzę.

Chętnie przeczytam jakie Wy macie doświadczenia z ED. Ile lat już w tym siedzicie i jakie miały one dla Was skutki... 

czwartek, 28 marca 2019

75. Świętujemy!


Witajcie! tak oto wygląda tort, który wczoraj upiekłam. Owszem skorztowałam malutki kawałeczek. A co tam! Niech nam żyje!

Ale od początku. Rano byłam u ortopedy. Od kilku lat mam bóle lewego uda... całkiem to jednak dziwne, bo czasem boli mnie tydzień, a potem nie boli pół roku. Czasem boli 2 miesiące, potem miesiąc przerwy i znów zaczyna. Poza tym ból się przemieszcza. Czasem boli wysoko, prawie pod pośladkiem, a czasem wędruje w dół i po kilku dniach jest pod kolanem. Dziwne to. 

No i już wiem co mi jest. Nerw mi się skraca! (Wiedziałam, że coś w tym jest, jak mówiłam, że moje nerwy też mają swoje granice!) Pierwszy raz słyszę coś takiego. Dostałam reha i ćwiczenia na rozciąganie. I strasznie dużą igłą zastrzyk w udo. Boli mnie do dziś, ale jest już lepiej. Będę się ponoć masować czarną rolką. Słyszał ktoś o tym?

Wczoraj tort był, uroczysta kolacja była i goście dopisali. W sobotę kolejna impreza dla innego grona. Nie, to nie moje urodziny 😊 Ale jubilatka miała radości co nie miara i prezenty piękne. Od serca.

A bitwę z codziennością toczę jak zwykle pomimo okazji i wzniosłych chwil...

Dziś 4 kawy i jabłko. Ok. 200 kcal. Ale muszę przyznać że wczoraj było ok.1200... to żaden dramat dla mnie, ale skutki odczuwałam dziś dotkliwie, bom głodna dzień cały jak wilk.

Teraz już nic nie chcę, tylko usnąć. Może trochę słowa pisanego łyknę do poduszki 🤗

P.S. Ok napiszę posta o skutkach zdrowotnych ED. To cholerstwo jest ze mną dłużej niż niektóre z Was chodzą po tym świecie. Może komuś pomoże... bo to nie wygląfa tak różowo jak te wszystkie chude panienki na Insta... wręcz przeciwnie.

@Ariela: no nareszcie! Rusz to swoje niebawem chude dupsko i mobilizuj się! Mnie zmobilizowałaś, pisałam codziennie, osiągnęłam już cel na marzec, a teraz opuściłam dwa dni! Nie chcę tego zmarnować, ale bądźmy w tym razem!

wtorek, 26 marca 2019

74. Jadłam

Dziś zjadłam 3 kanapki z serem z białego pieczywa niestety. Szacuję na jakieś 500 kcal. Pozwoliłam sobie również na garstkę orzeszków prażonych. Dodatkowe 150. Razem z kawami będzie dziś ok. 750 kcal. 

Nie ma dramatu, ale czuję się pełna i nie jest to pozytywne uczucie. Jutro robię tort urodzinowy. Jak dam radę pokaże Wam co mi z tego wyszło. 

Zmagam się z codziennością. Chyba dobrze mi idzie. Te tabletki antydepresyjne chyba działają. A może to placebo, a ja potrzebowałam uwierzyć, że mogę czuć się lepiej? Sama nie wiem. 

Piję herbatę z melisy, biorę tabsa i w kimono. Jutro wielki dzień. Mam z tej okazji urlop nawet. Muszę podskoczyć jeszcze do ortopedy... może coś poradzi na moje bóle... chyba Wam jeszcze nie opowiadałam... może zrobię taki post: jak można być schorowaną babcią w wieku trzydziestukilku lat... może wystarczająco wystraszę odwiedzające mnie tu nastolatki?
Dobranoc, pchły na noc... 😘

niedziela, 24 marca 2019

73. Cel na marzec osiągnięty

Dziś krótko, bo padam na pysk.

Ważenie pozytywnie 😄
Cel na marzec osiągnięty! Jest 68 kilo!
Dziś dopiero 24ty więc może uda się dodatkowy kilogram?

Zjadłam dziś trochę makaronu z sosem i kawałek sernika, tak jak to ustaliłyśmy z Arielą - jeden dzień słodkości w tygodniu - ale było mi po nim potwornie niedobrze. Spożyłam dziś około 500 kcal. 

No właśnie Ariela co z Tobą? Podpięłam się pod Twoje wyzwanie stu dni, piszę codziennie, staram się... a Ty? 
Gdzie zniknęłaś? 

Dramat uczuciowy trwa. Tabletki biorę, czuję się trochę stabilniejsza, ale szału nie ma. Rozpacz. Szaleństwo. 

Śpię przynajmniej. To już coś. 

Jutro planuję ok. 300 kcal, żeby nie było dużo, ale za to żeby nie rozwalić znów metabolizmu. I tak już ledwo zipie. 


sobota, 23 marca 2019

72. Wiosna

To przed moją pracą. Tak witają mnie żonkile każdego dnia. 

 Już jest. Prawdziwa, pachnąca świężością, lekkim wiatrem i kwiatami. Daje moc. Do wszystkiego.

Dziś się wyspałam. Pierwszy raz od dwóch tygodni. Wzięłam wczoraj wieczorem pierwszy raz tabletkę, którą przepisała mi lekarka. To antydepresant z działaniem nasennym. Spałam 11,5 godziny! 

Potem przyszedł dzień, a ja musiałam stawic mu czoła, bo moja nowa rzeczywistość bez partnera, a jednak z nim (bo ciągle z nami mieszka) nie jest łatwa. Wydaje mi się, że zignorował moje prośby, byśmy się rozstali. Mam na myśli, że nie wziął tego poważnie. Nie potraktował serio. 

Bilans z dziś: pierogi z mięsem i warzywami 5 sztuk i kanapka z ciemnego pieczywa z serem, jakieś 300 kcal, ale wszystko zwymiotowałam. Jest mi cały czas niedobrze z nerwów. 

Jutro ważenie, ale w ogóle się nie obawiam, bo biorąc pod uwagę moje ostatnie stresy i głodówki... musi być dobrze. Przynajmniej na wadze. To jedno, nad czym w życiu mogę mieć kontrolę, więc chcę ją mieć!

piątek, 22 marca 2019

71. Wizyta u lekarza...

Byłam dziś u lekarza. Wyniki Badań krwi są w miarę dobre. Nic mi nie jest. Jeszcze. Przynajmniej tak twierdzi moja lekarka, bo stwierdziła, że wyglądam jak śmierć i że widać że jestem w złym stanie. Ona wie o co chodzi, jakie mam problemy, bo jest również niestety jego lekarzem domowym. Przysięgła mi jednak, że słowa nie piśnie. Poradziła mi, żebym od niego odeszła. Że skoro on nie chce mi dać spokoju to mogę poszukać domu samotnej matki. A przecież to on u mnie mieszka! 

Pani doktor wypytaĺa mnie o różne sprawy, jak śpię, jak jem, jak się czuję, czy mam myśli samobójcze... nie chciałam opowiadać wszystkiego ze szczegółami, kilka kwestii pominęłam... chciałam zapytać może o terapię psychologiczną, ale ona mówi: proszę pani, na psychologa to już sporo za późno. Proszę nie zrozumieć mnie źle, ja chcę dla pani jak najlepiej, ale to już za daleko zaszło. Nie da pani rady bez terapii wspieranej farmakologicznie, co oznacza... psychiatrę. Poważnie. 

Czyli jednak jestem wariatką.

Bilans: 7 frytek, dwa widelce mięsa z gyrosa, plaster pomidora, jedno rafaello. Razem ok. 150 kcal

czwartek, 21 marca 2019

70. Wariatka...

Czuję się jakby wszystko działo się obok mnie... to całe rozstanie, słońce świeci wiosennie, a ja tego nie dostrzegam. Są wokół mnie życzliwi ludzie, których odrzuciłam z poczucia solidarności z kimś, kto mnie niszczy. Nidgy nie wyrzuciłam z siebie jak bardzo mnie rani, jak wpędza w poczucie, że nie hestem nic warta, że tylko on się liczy. 

Dostrzegam to od dawna, a i tak nie umiałam nic z tym zrobić. A teraz powiedziałam mu, że nie mogę z nim dłużej być, bo nasz związek mnie zabija. Dosłownie i w przenośni. I co? I nic... on tego poprostu nie zaakceptował... 
Wszedł w rolę opiekuna, który martwi się tym, że ze mną coraz gorzej... zamiast przestać kłamać mi w żywe oczy, załatwił mi lewe leki nasenne. Od kolegi, który pół życia spędził w domu dla czubków. Żebym mogła spokojnie zasnąć. Żebym nie skończyła tak jak ten kolega, bo jego zdaniem niewiele mi już brakuje. 

A gdzie jest empatia? Dziewczyny! Gdzie zwykła ludzka uczciwość. Gdzie odwaga do mówienia prawdy i stawienia czoła konsekwencjom swoich decyzji? 

Bilans z dziś to dwie kawy z mlekiem i pół tosta. Razem ok. 120 kcal. Smak dnia to słone łzy. Głośne, nieopanowane łkanie, które wyrywa się nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego właśnie w najbardziej  zaskakujących momentach. 

Dzieci to jedyne promyczki słońca, które docierają do mnie przez gęste korony bezbrzeżnego smutku...

P.S. żeby była jasność... żadnych tabletek nie zamierzam brać... chyba będę poprostu wyrzucać codziennie po jednej, żeby dał mi spokój... 

środa, 20 marca 2019

69. Bardzo krótki post...

Witajcie. Dziś bilans ok 120 kcal. 4 pomidorki koktajlowe i parówka niskotłuszczowa. 

Jestem potwornie zmęczona. 

W końcu to powiedziałam! Zdobyłam się na to, by powiedzieć swojemu facetowi, że chcę rozstania. Mam nadzieję, że zacznie szukać jakiegoś lokum dla siebie, bo nie wyobrażam sobie nie być razem, ale codziennie go oglądać... tak nadal go kocham, ale tak będzie lepiej. Tak mówi mój rozsądek... 

wtorek, 19 marca 2019

68. Złamana... na dnie...

Jestem na dnie. Nie wiem jak się dźwignąć. 

Bilans: 
Plaster szynki, 6 pomodorków, mały jogurt truskawkowy. Razem 250 kcal

Daję się łatwo wyprowadzić z równowagi. Szarpią mną emocje. Dreszcze. Złość. Wściekłość! Bezsilność... rozczarowanie... 

poniedziałek, 18 marca 2019

67. Prawie nic...

Witajcie. Dziś bilans jak ta lala. W dniu dzisiejszym zjadłam... uwaga... werble...
Plasterek sera żółtego! Całe 65 kcal. Poza tym tylko kawa bez mleka i cukru. Nic. 

Znów stres i problemy damsko- męskie. Wracam do głodówek na zawołanie. Nieplanowanych i bez wysiłku. Oczywiście cena, którą za nie płacę jest bardzo wysoka, ale to chwilowo jedyna korzyść z tej sytuacji. Oby tylko się metabolizm nie zastopował... 

Jutro, choć nie zapowiada się o wiele lepiej, muszę zjeść choćby trochę warzyw. Wezmę garść pomidorków koktajlowych ze sobą do pracy. 

W piątek mam wizytę u lekarza... ciekawa jestem tych wyników... szczerze mówiąc niczego się szczególnie nie boję... złego diabli nie biorą 😉 

Dzięki za słowa otuchy. Oj chciałabym te 68 albo nawet 67 kg, oj chciała... 

niedziela, 17 marca 2019

66. Ważenie

O mały włos!

Nie jest dobrze. Jest nawet bardzo źle, ale obawiałam się zobaczyć 7 z przodu. Jest 69,8 kg... 

Boże... spasła świnia. Jak można się tak zatuczyć...

Ale dziś tylko 2 kawy, sałatka z pomidorów i szczypiorku i domowy hamburger. Razem 980 kcal. 

Dobre jest to, że w ogóle nie jestem głodna. Ani fizycznie, ani psychicznie. Jem z rodziną, żeby nie wzbudzać podejrzeń, ale nie żrę... oby tak dalej. 

Wszystko mnie boli. Plecy, nogi, kark... czuję się jak stara babcia... może to dlatego, że tak przytyłam i muszę dźwigać to cielsko?

Byłam ostatnio na pobraniu krwi. W tym tygodniu musze iść jeszcze raz, bo dzwonili do mnie z laboratorium, że wyniki są dziwne i muszą zrobić jeszcze raz żeby potwierdzić... WTF? Oczywiście przez telefon nie chcieli mi nic powiedzieć... super. Kolejny siniak na łapie... 

Chciałabym zobaczyć do końca marca chociaż 68 kg...

sobota, 16 marca 2019

65. Dół i koszmary

Witajcie. 

Dziś 1350 kcal, koszmary senne i depresja... tylko przed dziećmi staram się wykrzesać energię i dobry humor, ale większość domowników wyszła dziś do koleżanek, na konie, na wycieczki... więc nie było dużo tego udawania... 

Nie wiem już co mam ze sobą zrobić... od kilku tygodni nie mogę się wyspać. Albo nie mogę zasnąć, albo dręczą mnie koszmary... dziś już jestem tak wyczerpana, że chyba wezmę tabletkę nasenną... 

Jutro ważenie. Boję się okropnie. Ostatnio ważyłam się jakoś w lutym przed napadami... wtedy było 68,2... teraz jak zobaczę 75 to chyba sobie ten cały tłuszcz wytnę z mojego obrzydliwego ciała... 😭

piątek, 15 marca 2019

64. Hejt? Dziękuję 😌


Witajcie. 

Ostatnio sporo mówi się w internecie o hejcie. Wielu youtuberów nagrywa filmy w rodzaju: nie hejtuj, jesteśmy twórcami, skąd ta powszechna złość i żółć się z ludzi wylewa. Jakiekolwiek forum: niezgodność poglądów? Hejt. Spontaniczne zdjęcie na Instagramie, nie pozowane pół godziny? Hejt. Pochwalenie się zakupami na facebooku, na które ciężko ktoś miesiącami pracował? Hejt. 

A u nas tego nie ma! Zauważyłyście? 

Nieważne czy się chwalisz, że dziś tylko sałatka i dałaś radę pobiegać aż godzinę, czy się żalisz że zawaliłaś i znów cała tabliczka czekolady... zawsze pozytywne komentarze! Albo dopingujące: oby tak dalej, brawo! Albo współczujące, motywujące do zmian: dasz radę, nie poddawaj się! I nie ma w tym kszty obłudy! To nie takie pocieszycielki co poklepią po ramieniu uświadamiając jednak, że jesteś beznadziejna. Ta społeczność na naszych blogach wspiera się szczerze i empatycznie. Takie jest moje odczucie. I choć wszystkie jesteśmy bardzo różne, w różnym wieku, z odmiennych środowisk, na różnych etapach życia, o różnych poglądach, to jednak chyba wszystkie czujemy, że mamy bardzo podobne problemy i jeśli któraś z Was upada, jutro mogę to być ja. Jeśli ja się podnoszę, to Wy też to potraficie. I chyba w tym nasza siła. 

Dziękuję Wam za to, że jesteście. Nie za komentarze, nie za wejścia, bo nie o statystyki tu chodzi. Ale za to że jesteście i tworzycie razem coś, co przywraca wiarę w bezinteresowność i zwykłą, ludzką życzliwość.

Bilans:
- 3 kawy z mlekiem 120 kcal
- ryba panierowana - 250 kcal
- łyżka stołowa sałatki ziemniaczanej - 150 kcal
- pol kieszonki z jabłkami - 150 kcal
Razem: 680 kcal

Ta kieszonka (nie wiem jak się nazywa po polsku) wpadła jakoś tak głupio... durna wymówka, ale poprostu zapomniałam, że nie miałam jeść nic słodkiego poza niedzielami 😭 jak sobie przypomniałam to przestałam jeść, ale pół już było we mnie 😭
W zwiazku z tym w tą niedzielę nie jem swojego ciacha. Dopiero w następną.

P.S. operacji jeszcze nie było... robią jakieś badania. Mają zrobić jutro albo w poniedziałek. Także sytuacja napięta w dalszym ciągu...

czwartek, 14 marca 2019

63. Szczerze

Witajcie.

Jakiś taki żal dzisiaj. Że nie jest tak, jak mogłoby być. Że nie umiem być bezinteresowna, tylko oczekuję wdzięczności, serdeczności, zrozumienia. O ile łatwiej byłoby nic nie oczekiwać, nie bywać rozczarowaną. 

Bilans z dziś:
- 4 kawy z mlekiem - ok.160 kcal
- jabłko - 60 kcal
- kromka chleba z pasztetową i kiszoną kapustą - ok. 300 kcal
Razem: ok. 520 kcal

Nie jest tak tragicznie. Co dziwne, czuję się bardzo najedzona. Wypiję jeszcze herbatę i kładę się spać. Sen utula mnie jak nikt gdy tego najbardziej potrzebuję... 

Trzymajcie kciuki jutro. Ktoś dla mnie ważny ma jutro poważną operację. Będzie dobrze, musi być... 

niedziela, 10 marca 2019

62. Żrę... i porządki na blogu


Tak, to niestety ja ostatnio. Królewna Śnieżka żre na potęgę i nie może się opanować. Terak kiedy przyszła wiosna, kiedy robi się cieplej. Zaczniemy nosić lżejsze ubrania, pokazywać ciało... ja będę pokazywać fałdy, zwoje tłuszczu i spasłe cielsko. Co się ze mną dzieje? 


Sama nie wiem. Ostatnio strasznie wieje. To zawsze wpędza mnie w totalne przygnębienie... wiem to tylko wymówka. Sama się w nie wpędzam żrąc jak świnia...

Piekę ciasta, pyszne mięsa z ciężkimi sosami, jem chleb: ten "najgorszy" świeżutki, prosto z piekarni o poranku, jeszcze świeży... jedzenie jest moim pocieszycielem, przyjacielem w trudnym czasie... co z tego że fałszywym, skoro jedynym? I ja wiem wszystko: że prawdziwe pocieszenie przyjdzie jeśli będę chuda, że jak się powstrzymam teraz to zobaczę efekty i będzie mi lepiej... ale teraz... teraz nie mam nic. Teraz potrzebuję czegokolwiek...

Zrobiłam wczoraj mały krok i żrę nadal, tylko że jabłka. Nie dam rady nagle przestać, zejść z ilości... a mam ostatnio atak na jabłka... więc pomyślałam ok co za dużo to i tak nie zdrowo, ale lepiej żreć jabłka niż chleb. Z dwojga złego. Efekt jest taki że wczoraj pochłonęłam 2 kilo, a dziś 1,5. Ilość kalorii jest nadal straszna, ale czuję sie jakoś lepiej. Nie jest mi aż tak ciężko...

I to wszystko teraz! Na wiosnę! Kiedy powinnam szykować chude ciało do lata by móc je pokazywać, by nie musieć się wstydzić! To ja nie! Trzeba żreć i wpędzać się w dół... tak strasznie mi wstyd... tak długo wytrzymywałam, taka byłam silna! Dla siebie i dla Was... i teraz to.

Boję się zważyć , ale wiem że muszę... jak zobaczę tą gigantyczną liczbę na wadze to może wreszcie dostanę kopa w cztery litery i się opamiętam... mam taką nadzieję...

Jak widzicie zmieniłam trochę wygląd bloga. Weszłam tu ostatnio i wstydziłam się Wam o tym wszystkim napisać... i tak gapiłam się tępo na swojego bloga, aż zauważyłam w tle... lampki choinkowe! No tego to już za wiele! Może ta małam zmiana zmotywuje mnie też odrobinę i zmobilizuje do zmian na talerzu? Mam taką wielką nadzieję... 

piątek, 1 marca 2019

61. Nie zjadłam pączka!

Wyobraźcie sobie, że mimo, że miałam taki zamiar, nie zjadłam wczoraj ani jednego pączka! A było to tak: 

Rano całkiem zapomniałam o tłustym czwartku. W południe, w przerwie obiadowej w pracy poszłam do cukierni, kupiłam pączków i zawiozłam je do domu. Potem wróciłam do pracy i... nie było już ani jednego! Ani pączków, ani domowników! Mój facet w pracy, dzieci na zajęciach dodatkowych... wszyscy zjedli pączki i rozeszli się do swoich zajęć. Pewnie pomyśleli, że swojego pączka zabrałam do biura... nikomu nie przyszło do głowy...

Może to i lepiej. Oczywiście mogłam jeszcze podskoczyć do cukierni, ale właściwie chciałam zjeść tego pączka ze względu na tradycję... by pokazać ją dzieciom... skoro jednak nikogo nie było w domu - zrezygnowałam. Uwierzycie? To był chyba pierwszy w moim życiu tłusty czwartek bez pączka!

środa, 27 lutego 2019

60. W gruncie rzeczy jesteśmy sami...


Te, które czytają mojego bloga od dłuższego czasu wiedzą, że prowadzę BuJo. Nie jest mi to niezbędne do życia, ale pomaga w organizacji, odciąża pamięć od codziennych drobiazgów a przede wszystkim jest dla mnie relaksem i odprężeniem! Bardzo motywujące jest dla mnie odhaczanie zaplanowanych czynności. Zwykle zapisuję tylko to co najważniejsze, dlatego przeważnie zadania w moim BuJo mają status wykonane lub ewentualnie przełożone (np. gdy ktoś odwoła spotkanie z dziś na za tydzień). 

Nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje, ale zeszły tydzień był pod tym względem najgorszy odkąd tylko prowadzę zapiski. Dwa dni mają 100% niewykonanych zadań!
 
Brak mi mobilizacji i siły. Jestem tak padnięta wieczorami, marzę tylko o położeniu sie do łóżka. Mam ten tydzień strasznie zawalony. Poza pracą wieczorami wywiadówka, zakupy, przegląd auta, drzwi otwarte, urodziny teścia... masakra... ani chwili na odpoczynek. Od 5.30 rano do 22.00 mam dni zaplanowane szczelnie.

Ale wezmę się za siebie! Następny tydzień jest już nie tak bardzo przepełniony, ale mimo to dla mnie bardzo ważny. Mam całotygodniowe szkolenie z tematu, którym już od dłuższego czasu się zajmuję, ale nie mam podstaw wiedzy. Nigdy nie miałam w tym zakresie profesjonalnego treningu, a teraz nadarzyła się okazja, żeby zdobyć certyfikat. To inwestycja w przyszłość, bo takie cfertyfikaty są standardem uznawanym na całym świecie.

Jestem w tym wszystkim bardzo samotna. Robię dobrą minę do złej gry, zaciskam zęby i brnę dalej przez codzienność. Otoczona ludźmi i wśród tych ludzi sama. Czasem mam wrażenie, że wszyscy są przeciw mnie, ale to nie prawda. Wszyscy są dla siebie samych i tak długo jak sobie wystarczamy jest dobrze, lecz jeśli potrzebujemy czasem kogoś bliskiego orientujemy się nagle, że nikogo przy nas nie ma dla nas...

Moja subiektywna ocena sytuacji jest niestety taka, że ja jestem dla innych, lecz nikt nie jest dla mnie. Najlepiej byłoby niczego nie oczekiwać, a jednak jakaś nadzieja się tli, że zostaniemy zauważeni, nasze emocje, rozterki, że kogoś to obejdzie... i tak mija dzień za dniem. I nic się nie zmienia. Tak mi przykro.

Chcę zasnąć. Biorę tabletkę nasenną. Sztuczne ukojenie, fałszywy spokój. Pozwala dotrwać do ranka gdy znowu zacznie się gonitwa za czymś co podobno konieczne, nieuniknione.

A gdyby mnie w tym ich idealnym świecie zabrakło? Nie na dzień czy dwa, lecz już Na zawsze. Kto wróciłby do tych telefonów w złości rzuconych słuchawek? Pewnie wszyscy byliby zrozpaczeni. Będzie nam jej brakowało. No pewnje że będzie. Kto teraz upierze, ugotuje, posprząta? Kto ogarnie rodzinny kalendarz, daty wizyt u lekarzy, rachunki, mycie kibla i szorowanie wanny. Kto umyje okna na wiosnę... nikt. Co się stanie z dziećmi? Kto się nimi zaopiekuje? Kto pierwszy zorientuje się, że bez niej nic nie będzie już takie proste. Bez rady, prztulenia się, bez porządku w domu i zawsze pachnących ubrań w szafie, bez ciepłego posiłku gdy wraca się ze szkoły czy z pracy... dlaczego teraz nie mogą tego dostrzec? Dlaczego musi być już za późno by otworzyć w końcu oczy???

Znikam, już mnie nie ma...


środa, 20 lutego 2019

59. Świnia zawsze pozostanie świnią


Witajcie Motyle. 

Długo mnie nie było. Prawie dwa tygodnie. W tym czasie zaliczyłam dwa napady, dwa ataki bulimiczne, i 3 dni głodówki. Reszta była w normie. Do 1000 kcal. Frustracja, żal. Wstyd. Dużo wstydu. 

Sytuacja uczuciowa kompletnie niestabilna. Raz złość, za kilka godzin współczucie. Kolejny dzień rozczarowanie i smutek. Walentynki upłynęły spokojnie, ale kolejnego dnia znów dał mi popalić... z jednej strony widzę, że się stara, z drugiej wiem że kłamie. W drobnych sprawach, ale codziennie. Nie potrafi przestać. Nie potrafi być szczery. Zawsze musi coś ukryć, przekręcić... może to chorobliwa potrzeba odrębności, własnej przestrzeni, w którą nikt nie ingeruje? A może to moja obsesja na punkcie dokładności, informowania zawsze i o wszystkim. Raz zawiedzione zaufanie tak trudno odbudować! A i tak już nigdy nie będzie takie jak kiedyś. Nigdy. Choćbyście nie wiem co robiły. 

Zjadłam małą drożdżówkę i brzuch mnie boli okropnie. Kara za grzechy. 

Multum pracy w pracy. Ale cieszę się na dzisiejszy wieczór, bo mojego nie ma. Położę dzieci spać i będę miała wieczór dla siebie. Zrobię sobie gorącą kąpiel i odpocznę. Zbiorę na spokojnie myśli... albo nie. Nie będę myśleć! Poczytam, położę się wcześniej spać. Nie o północy czy o 1.00 jak zwykle! Cel na dziś: do 22.00 być już w łóżku!

czwartek, 7 lutego 2019

58. Bardzo duźo pracy




Witajcie. 
Czy dla Was luty rozpoczął się równie pracowicie jak dla mnie? Nie mam czasu dosłownie na nic poza pracą i obowiązkami. Zaplanowałam sobie, że w lutym będę przez min. 20 minut dziennie uczyć się czegoś pożytecznego. Czy to poszerzanie angielskiego słownictwa, czy ITIL, czy soft skills... wszystko jedno. Coś co się przyda. Taki był plan, a jak narazie nic mi z tego nie wychodzi, bo gdy przychodzę z pracy ogarniam dzieci, dom i padam na pysk. 

Miałam rozmowę roczną z moim szefem i okazało się, że prawda leży pośrodku. Część zarzutów udało mi się mu wyperswadować i przyznał mi rację, a część stwierdził, że ma nadzieję, że to nieprawda, ale będzie obserwował sytuację. To mi akurat nie przeszkadza, bo wiem jakim jestem pracownikiem i nie mam sobie nic do zarzucenia. Przyznał, że obawiał się, że sytuacja się zaostrzy do tego stopnia, że będzie musiał wybierać między nami dwiema, a potrzebuje nas obydwu... bla, bla, bla... koniec końców przeprosił mnie za to, że nie sprawdzając osobiście pewnych kwestii dał wiarę pomówieniom. Przeprosiny przyjęłam, ale szczerze mówiąc mojej sytuacji to nie zmienia. Będę się powoli rozglądać za czymś ciekawym z lepszymi zarobkami. Tyle tylko, że nie muszę brać pierwszej lepszej oferty ze strachu przed zwolnieniem. W sumie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło 😊 

Na liczenie kalorii nie mam teraz ani czasu, ani siły. Na oko zamykam się dziennie spokojnie w 1000 kcal. Ale nie liczę. I się nie ważę. Zrobię to w połowie i na koniec lutego. Może przemebluję też w tym roku moje życie uczuciowe? Czuję wewnętrznie, że powoli dojrzewam do decyzji o rozstaniu. Mimo, że uczucia są i to bardzo intensywne, ale widzę jak mnie to niszczy. Powoli, systematycznie. Komórka po komórce. I gdy pytam sama siebie: czy naprawdę tego chcę? To odpowiedź jest oczywista. Kocham. Ale nie chcę tak się pogrążać, bo tu nie będzie happyendu. Może lepiej odrobinę cierpieć z samotności, niż tak bardzo przy kimś... 

środa, 30 stycznia 2019

57. Nie poddaję się!!!


Panna A.: ta małpa nagadała mojemu szefowi, że np. jak wychodzę w sprawach służbowych z biura, to tak naprawdę załatwiam np. prywatne telefony, albo, że kiedyś ponoć podczas mojego zwolnienia lekarskiego widziała mnie w knajpie. Nie muszę chyba dodawać, że nie ma w tym krzty prawdy, ale są to zarzuty nie do udowodnienia i niestety również nie do odparcia. To słowo przeciwko słowu. Fakt jest taki, że odkąd ta sprawa wynikła dostaję najgorsze zadania i jestem cały czas na cenzurowanym. Lubiłam tą pracę właśnie ze względu na ludzi, a teraz patrzą spode łba... jestem totalnie zestresowana i... może dzięki temu wróciłam do bardziej restrykcyjnej diety... 

Dziś zjadłam kanapkę z ciemnego pieczywa z żółtym serem. I wypiłam 5 kaw. I na tym poprzestanę.

Więc nie poddaję się za szybko... ja się w ogóle nie poddaję! Będę chuda! Zapewnię rodzinie dostateczny poziom życia i nie będę się męczyć wśród ludzi, którzy sprawiają, że rano nie chcę wstawać z łóżka! Będę się rozwijać, iść do przodu i będę szczęśliwa!!!

Kończy się styczeń, w którym schudłam
2 kg. W lutym chcę też przynajmniej 2, choć jak tak dalej pójdzie, to pewnie będą 4. Ale to dobrze. Niech lecą.

Aleksandra: Nie chcę się głodzić na siłę, chcę ponownie wykorzystać fakt, że nie mogę jeść ze stresu. 

niedziela, 27 stycznia 2019

56. Nowe porażki, nowe wyzwania...


Moja praca sprawia mi wiele satysfakcji. A raczej sprawiała, do zeszłego tygodnia. Mam w biurze koleżankę na etapie menopauzy. To taka osoba, która jeśli ma dobry humor traktuje was super, a jeśli nie, to jesteście najgorsi i winni wszystkiemu. Nie jest moja szefową, ale odgrywa dość ważną rolę w moim dziale. Wszyscy wchodzą jej w d... bez mydła, ale ja do takich osób nie należę. Olałam ją i ignoruję na każdym kroku... robię swoje i nie zwracam na nią uwagi.

W zeszłym tygodniu wezwał mnie do siebie szef i powiedział, że skarżyła się na mnie. Zarzuty nie są do udowodnienia, ale też nie mogę udowodnić że są niesłuszne. Nie wnikam czy jej wierzy, czy tylko musiał opowiedzieć się po którejś ze stron. Wisi mi to. Olewam ją dalej, swoją pracę wykonuję jak dotąd - najlepiej jak potrafię, ale niezależnie od tego szukam innej pracy. Ta miała swoje niezaprzeczalne zalety: jest bardzo blisko mojego miejsca zamieszkania, fajni ludzie (z pewnymi wyjątkami jak widać) i płatna nienajgorzej. Od kiedy jednak to wszystko się wydarzyło źle mi na samą myśl o tym, że mam tam pójść.

Napisałam w ten weekend swój życiorys, przeglądam oferty pracy w okolicy, których jest całkiem sporo. Nie będę siedzieć w takiej atmosferze. O nie! Oczywiście to dodatkowy stres, ten cały proces rekrutacji, te nowe firmy, nowa wiedza, nowi ludzie... ale nie dam po sobie jeździć!

Nie mam apetytu. Jem, ale nie więcej niż muszę. Obiad tylko w weekendy. Coś małego wieczorem prawie codziennie. Mieszczę się w przedziale 800 - 1000 kcal.

W ostatnim tygodniu schudłam pół kilo. Śmieszne. Ale nie zrobiłam w tym celu absolutnie nic. Gdyby mogło tak zostać... w miesiąc 2 kg mniej. Pół roku 12 kg... tempo ok. Małe prawdopodobieństwo jojo. Żadnego wysiłku, poświęceń. Żadnych napadów... zbyt piękne, by było możliwe... 

niedziela, 20 stycznia 2019

55. Uspokoiło się 😊


Uspokoiło się. Napady i zajadanie frustracji nie jest już moim problemem. Uporałam się z tym dość szybko, choć muszę przyznać napędziło mi to nieco strachu. Teraz już jest ok. Dziś nawet było mi trochę niedobrze, więc w ogóle nie miałam ochoty na jedzenie. Moje bilanse aktualnie oscylują w przedziale 1000 - 1300 kcal. Jestem zadowolona, choć niestety nie chudnę. Postanowiłam jednak brać wszystko na spokojnie. Najpierw stabilizacja, potem stopniowe ograniczanie. 

Byłam wczoraj na wycieczce. Miałam coś do załatwienia, a że droga wiodła przez góry... napatrzyłam się na widoki sycące duszę. Okolica w której ja mieszkam nie jest wcale brzydka, ale to co tam widziałam... wręcz zapierało dech w piersiach. Monument. Siła. Stałość pewnych zjawisk uświadamia dopiero jak słabi i wiotcy jesteśmy w rzeczywistości. Surowe piękno bez interwencji człowieka zachwyca. Przejmuje. 

Dziś zmobilizowałam się i wypełniłam cały swój domowy plan na ten weekend. Urobiłam się po łokcie, ale dzięki temu jutro będę leżeć i pachnieć! I czytać! I pójdę do mojej przyjaciółki na pyszną kawę! I zadbam o włosy! I jeśli będzie ładna pogoda pójdę na spacer z dziećmi! A jeśli nie, to pogramy w planszówki! Bo chcę być chuda i piękna, ale życie istnieje również poza dietą! Chcę być doskonała, ale nie tylko dla siebie. Również dla moich bliskich. Chcę dawać i sama z tego dawania czerpać. Takie odkrycie 😉

wtorek, 15 stycznia 2019

54. Popłynęłam... niestety...

Wstyd się przyznać. Tak długo wytrzymałam... od sierpnia nie zdarzył mi się ŻADEN napad... aż do wczoraj... coś tak cały tydzień przeczuwałam, że zbliża się jakaś katastrofa. I stało się. 😫

Zjadłam jakieś... 3500 - 4000 kcal? Ale nie to jest najgorsze. Jak już Wam wcześniej wielokrotnie pisałam, gdy mam stres, jestem przybita, to nie mogę jeść. No i niestety już tak nie jest. Zaczęłam reagować zupełnie odwrotnie. Zmartwienie? Kanapka. Problem? Lody! Ratunku! Niech ktoś mnie z tego wyciągnie... 

Poprzednio pocieszałam się, że chociaż jestem nieszczęśliwa to chociaż jak tak dalej pójdzie będę chuda... a teraz? Będę tłusta, nieszczęśliwa, więc jeszcze bardziej tłusta i jeszcze bardziej nieszczęśliwa... 😭

Taki napad zdarzył się tylko raz, ale skłonność a raczej brak blokady na jedzenie zauważyłam już jakiś tydzień temu... muszę działać, tylko nie wiem jak... 

poniedziałek, 7 stycznia 2019

53. Impreza, porządki, początki...

Witajcie!

Pierwszy tydzień roku za nami. Muszę przyznać, że potraktowałam go rozruchowo. Nie żarłam jak w okresie świątecznym, ale i nie trzymałam rygorystycznej diety. Nawet gdybym chciała nic by z tego nie wyszło, bo wszyscy u mnie mieli jeszcze wolne i patrzyli mi na ręce, a dosłowniej w talerz. Teraz jednak dzieci do szkoły, mój facet do pracy, a ja zaczynam dietę. 

W piątek byłam na imprezie, spaliłam trochę kalorii, wypiłam 2 drinki. W sobotę zaczęłam wielkie porządki, które skończyły się w niedzielę rozbieraniem choinki i wynoszeniem wszelkich ozdób świątecznych do piwnicy. Teraz dom lśni świeżością, a ja wieczorem odpoczywałam przy herbatce z melisy z pomarańczą, z czepkiem na głowie (laminowałam włosy), ciepłych skarpetkach (prezent świąteczny) na nogach:


Włosy laminuję zwykłą galaretką owocową:
Rozpuszczam opakowanie galaretki w 3-4 łyżkach stołowych gorącej wody i dobrze mieszam w kąpieli wodnej aż rozpuszczą się ostatnie grudki. Dodaję 2-3 łyżki dowolnej odżywki do włosów i nakładam na całą długość włosa przeczesując grubym grzebieniem. Zakładam czepek z folii i czekam 40 minut. Spłukuję ciepłą wodą. Włosy są potem cudownie miękkie, gładkie i sypkie. 

Dziś zaczęłam dietę. Zasada jest taka, że jem tylko kiedy muszę, a to oznacza tylko jeśli mój facet jest w domu. Od poniedziałku do piątku są to tylko poranki, bo ja pracuję w dzień a on w nocy. Popołudniu się mijamy. W weekendy będę musiała zjeść w miarę normalny obiad i kolację, by nie budzić podejrzeń. Do tego dochodzi kawa z mlekiem, ewentualnie soki owocowe i warzywne smoothie. Myślę, że powinnam się mieścić w 600-800 kcal w tygodniu i ok. 1000-1100 kcal w weekendy. Mam nadzieję, że to wystarczy by tracić ok. 1 kg tygodniowo. Jeśli nie, będę obcinać kalorie, ale chciałabym nie rozwalać sobie znów metabolizmu, bo aktualnie jakoś działa... 

wtorek, 1 stycznia 2019

52. Postanowiania i cele na 2019 rok

 Witajcie w Nowym Roku 2019!
Bardzo dziękuję Wam wszystkim z życzenia, zarówno te świąteczne, jak i noworoczne.

Zabawa sylwestrowa za nami, święta na szczęście też. Coroczne obżarstwo zakończone przynajmniej do Wielkanocy. Teraz czas na dietę i postanowienie poprawy. A zatem:

Cel nr 1. Schudnąć do końca 2019 roku do 52 kg, a cel pośredni: do końca maja zejść poniżej 60 kg. Chcę wyglądać latem przyzwoicie. Może jeszcze nie dobrze, ale przyzwoicie. Urlop, plaża i moje max. 59,9 kg w bikini... taki jest plan. 

Cel nr 2. Zbudować garderobę kapsułową. Chodzi mi o to, by mieć w swojej szafie tylko i wyłącznie ubrania, które pasują swoim stylem do wielu innych, wymiennie, które mi się podobają, wiele basic'ów do łączenia z ubraniami bardziej charakterystycznymi i żebym we wsystkich swoich ubraniach chodziła tak samo często, a nie jak teraz: niektóre męczę przynajmniej raz w tygodniu, inne leżą miesiącami nie noszone. Chcę to zmienic ograniczając równocześnie objętość mojej szafy. W miarę jak będę ten cel realizować, pokażę Wam przykładowe zestawy. Postanowiłam też zmobilizować się do odchudzania i trzymania diety. Od czerwca, jeśli osiągnę pierwszy większy cel: 60 kg, będę te zestawy pokazywać na mnie. Oznacza to regularne fotki. 

Postanowienie nr 3. Zadbam o włosy i paznokcie. Krótko przed świętami obcięłam moje baaardzo długie włosy do długości... trochę krótsze niż do ramion. Teraz są zdrowe i błyszczące i chcę by takie pozostały. Raz w tygodniu maseczka na twarz i na włosy. Kuracja keratynowa, dobre odżywki. Na paznokcie przed lakierem zawsze baza z wapniem i witaminami. Dodatkowo skrzyp w tabletkach. 

Postanowienia nr 4. i 5. Minimum 52 przeczytane książki i 52 obejrzane filmy. To postanowienie powtarzam już od kilku lat i zwykle nie mam z nim żadnego problemu, ponieważ książek czytam o wiele więcej niż 52 rocznie. Filmów tak dużo nie oglądam, ale od dobrych kilku lat jest ich faktycznie więcej niż 52. 

Postanowienie nr 6. Też nie jest żadną nowością, ale będę się starać tę umiejętność szlifować: chodzi mianowicie o systematyczność. Regularne wpisy na blogu (nie codzienne, ale regularne), codzienne uzupełnianie BuJo, planowanie kolejnego tygodnia najpóźniej w niedzielę i kolejnego miesiąca najpóźniej ostatniego dnia miesiąca poprzedniego. 

Postanowienie nr 7. Czynna nauka angielskiego. Chciałabym osiągnąć kolejny poziom znajomości tego języka. Często oglądam filmy po angielsku i słucham podcastów w tym języku. Mam z nim styczność codziennie w pracy. Czytam, piszę i rozmawiam w tym języku, ale mam wrażenie, że nie potrafię wyrazić wszystkiego tak jakbym chciała. Nie mam swobody mówienia po angielsku takiej jaką mam np. przy niemieckim. Dlatego oprócz słuchania w czasie wolnym chciałabym robić również pisemne notatki, ćwiczenia z gramatyki i słownictwa. Nie wiem jeszcze jaki system nauki wybiorę, ale chcę się rozwijać. 

To wszystkie moje główne cele i postanowienia na 2019 rok. W styczniu chciałabym schudnąć na dobry początek 2 kg i jeść więcej niż w zeszłym roku, ale znacznie zdrowiej i mniej kalorycznie. 

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!